czwartek, 7 maja 2015

Jak to się zaczęło

Z niepłodnością walczę już dwa lata. Stwierdzono u mnie PCOS, które nie pozwala mi zajść w zdrową ciążę.

Na początku stwierdzono hiperprolaktynemię. Miałam wysokie wyniki prolaktyny, bóle piersi, mlekotok. Dostawałam castagnus, który w niczym nie pomógł. Po kilku miesiącach zaczęła się przygoda z bromergonem. Pisze przygoda, bo trwało to chwilę. Jak prolaktyna spadła to lekarz kazał odstawić. Oczywiście po kilku miesiącach poziom prolaktyny skoczył jeszcze bardziej. Kolejny lekarz dał bromergon i już tak zostało. Nie mogę powiedzieć, że się z tym lekiem zaprzyjaźniłam, ale po 1,5 roku brania nie odczuwam już skutków ubocznych. Pierwszy miesiąc był tragiczny, wymioty w nocy, okropne samopoczucie. Na szczęście organizm przyzwyczał się.
Kolejny lek, jaki doszedł do mojego "stałego zestawu" to duphaston. Podobno miał wydłużyć mi cykle, bo były za krótkie. Teraz biorę go z powodu stymulacji.
Na takim cyklu z bromergonem i duphastonem udało mi się zajść w ciążę. Niestety, radość nie trwała długo. Poronienie. Temu poświęcę kiedyś osobny post. Po poronieniu dokładne badania hormonalne wykazały PCOS.
Teraz kilka miesięcy stymulacji letrozolem. Ładna reakcja jajników, piękne pęcherzyki. Oczywiście żeby nie było tak różowo, okazało się, że jest problem z ich pękaniem. Kolejny lek - zastrzyk ovitrelle. Pękają, nie wszystkie, ale ciąży i tak nie ma.

I tak po krótce wygląda moja historia zmagania się od strony farmakologicznej. Jeśli chciałabym dokładnie opisywać to wszystko od strony psychicznej, zajęłoby to o wiele więcej miejsca i czasu. Każda kobieta z niepłodnością zna to bardzo dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz