Znow czekanie. Tym razem na naturalnym cyklu. Czy większa nadzieja przez to? Na pewno jest inaczej. Jest niepewność. Według Pana doktora naturalnie wszystko zadziałało samo. Owulacja potwierdzona.
Czytałam gdzieś o efekcie odbicia po stymulacji. Czyli w cyklu po kilku wcześniej stymulowanych, występuje owulacja i są większe szanse na ciążę. A więc szansa jest.
Zaczyna się czekanie, obserwowanie objawów. Tylko tym razem jest inaczej. Bo jest jakby lekka radość? Nie wiem, czy można mówić tu o radości. Ale jakieś zadowolenie, że organizm sam zadziałał. Nie było też wstrętnych skutków ubocznych leków stymulujących.
Poczekamy, zobaczymy. Nadzieja jest, nie umarła.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
czwartek, 21 maja 2015
Znowu się nie udało
Nie wyszło. Znów. Podnosimy się, poprawiamy nastrój i próbujemy dalej.
Teraz miesiąc przerwy od leków stymulujących. Próba z ziołami ojca Sroki. Ciekawe, jakie będą efekty...
Teraz miesiąc przerwy od leków stymulujących. Próba z ziołami ojca Sroki. Ciekawe, jakie będą efekty...
środa, 13 maja 2015
Czekanie...
I znowu czekam. Jeśli z góry wiemy, że czekamy na coś miłego to czekanie jest przyjemne. Gdy jednak czekamy na coś, co nie jest pewne, to czekanie związane jest ze stresem i to sporym. Zwłaszcza przy czekaniu na Dzień Testowania, który się zbliża.
Moje miesiące, a nawet niepełne miesiące dzielą się na różne fazy. Faza okresowa, kiedy przyjmuję do wiadomości, że znowu się nie udało. Potem następuje ulga, chwilowa co prawda, ale ulga. Że nie trzeba jeszcze czekać na testowanie, że można chwilowo wyluzować. Potem zastanawianie się, czy już są pęcherzyki, potem, czy pękły. Potem znowu ulga, bo przecież jeszcze nie zaobserwujemy żadnych objawów, czy się udało. I potem to czekanie. I tak w kółko.
Ciężko wybić się z tego schematu, przestać skupiać się na cyklu. Organizm, zwłaszcza taki stymulowany i nafaszerowany lekami, cały czas daje jakieś objawy. My, walczące z niepłodnością cały czas to czujemy i myślę, że to właśnie te objawy przeszkadzają nam w oderwaniu się od problemu. Mówią "wyluzuj", "przestań się stresować", "nie myśl o tym tyle". NIE DA SIĘ. Organizm cały czas nam o tym przypomina. A to bolą jajniki, a to jest niedobrze, boli głowa, puchnie wszystko, zmienne nastroje.
Idę czekać...
Moje miesiące, a nawet niepełne miesiące dzielą się na różne fazy. Faza okresowa, kiedy przyjmuję do wiadomości, że znowu się nie udało. Potem następuje ulga, chwilowa co prawda, ale ulga. Że nie trzeba jeszcze czekać na testowanie, że można chwilowo wyluzować. Potem zastanawianie się, czy już są pęcherzyki, potem, czy pękły. Potem znowu ulga, bo przecież jeszcze nie zaobserwujemy żadnych objawów, czy się udało. I potem to czekanie. I tak w kółko.
Ciężko wybić się z tego schematu, przestać skupiać się na cyklu. Organizm, zwłaszcza taki stymulowany i nafaszerowany lekami, cały czas daje jakieś objawy. My, walczące z niepłodnością cały czas to czujemy i myślę, że to właśnie te objawy przeszkadzają nam w oderwaniu się od problemu. Mówią "wyluzuj", "przestań się stresować", "nie myśl o tym tyle". NIE DA SIĘ. Organizm cały czas nam o tym przypomina. A to bolą jajniki, a to jest niedobrze, boli głowa, puchnie wszystko, zmienne nastroje.
Idę czekać...
poniedziałek, 11 maja 2015
Pomoc z "Góry"
Jest Ktoś, kto bardzo mi pomaga przetrwać te wszystkie ciężkie emocje związane z niepłodnością. Ktoś, kto daje mi siły żeby iść dalej, żeby nie wpaść w depresję. Ufam Mu z całego serca i wiem, że to, co się dzieje w moim życiu, dzieje się z jakiegoś powodu i w jakimś celu.
Jest to Pan Bóg.
Niepłodność powoduje ogromne cierpienie psychiczne i fizyczne (skutki uboczne leków). Uznałam ją za Krzyż, który postanowiłam wziąć na swoje braki i nieść. Będę nieść go tak daleko, jak daleko będzie potrzebował tego Najwyższy. I wiecie co? Ta wiara właśnie pomaga mi iść dalej. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dzięki mojej niepłodności i utracie dziecka, która mnie spotkała, zaczęłam wierzyć jeszcze głębiej, zaczęłam troszkę więcej rozumieć. Wiem, że wydaję się dziwne to, iż cokolwiek zawdzięczam takim nieprzyjemnym i strasznym doświadczeniom. Nie jestem w stanie pojąć tego do końca. Ale właśnie tak się dzieje.
Po poronieniu próbowałam się nie załamać. Oczywiście pojawiały się pytania "dlaczego ja", myśli, że przecież się modliłam o ciążę, o jej utrzymanie i jak to tak można, że ja się staram, praktykuję a tu nie wyszło. Postanowiłam jednak, że będę uparta, że nie przestanę się modlić. Po jakimś czasie trafiłam na nagranie O. Adama Szustaka "Moc w słabości". Wysłuchałam wszystkich jego części. Płakałam słuchając, miałam wrażenie, że jest ono do mnie właśnie skierowane. Dostałam wtedy jakichś sił do życia. Zaufałam Jezusowi i zaczęłam modlić się jeszcze więcej. Oczywiście nie zniknęło wszystko nagle, nie , nie zrobiło się lepiej, nie przestałam odczuwać tych skutków ubocznych i nie przestałam przeżywać kolejnych nieudanych cykli. Po prostu jest mi łatwiej, tylko troszkę łatwiej, ale czuję, że Bóg mnie kocha i prowadzi, więc nic złego na pewno się nie stanie. Zaczęłam dostrzegać moją rodzinę, czuć, że muszę skupić się też na innych sprawach a nie tylko na leczeniu. Jeśli moje nawrócenie spowodowane niepłodnością pomoże komukolwiek się nawrócić, to właśnie będzie moje cierpienie z sensem.
Piszę nieskładnie, ale wiążą się z tym wszystkim ogromne emocje. Tak, płaczę przy tym. Ale nie jest to już ogromna czarna rozpacz. To jest wzruszenie.
Jest to Pan Bóg.
Niepłodność powoduje ogromne cierpienie psychiczne i fizyczne (skutki uboczne leków). Uznałam ją za Krzyż, który postanowiłam wziąć na swoje braki i nieść. Będę nieść go tak daleko, jak daleko będzie potrzebował tego Najwyższy. I wiecie co? Ta wiara właśnie pomaga mi iść dalej. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dzięki mojej niepłodności i utracie dziecka, która mnie spotkała, zaczęłam wierzyć jeszcze głębiej, zaczęłam troszkę więcej rozumieć. Wiem, że wydaję się dziwne to, iż cokolwiek zawdzięczam takim nieprzyjemnym i strasznym doświadczeniom. Nie jestem w stanie pojąć tego do końca. Ale właśnie tak się dzieje.
Po poronieniu próbowałam się nie załamać. Oczywiście pojawiały się pytania "dlaczego ja", myśli, że przecież się modliłam o ciążę, o jej utrzymanie i jak to tak można, że ja się staram, praktykuję a tu nie wyszło. Postanowiłam jednak, że będę uparta, że nie przestanę się modlić. Po jakimś czasie trafiłam na nagranie O. Adama Szustaka "Moc w słabości". Wysłuchałam wszystkich jego części. Płakałam słuchając, miałam wrażenie, że jest ono do mnie właśnie skierowane. Dostałam wtedy jakichś sił do życia. Zaufałam Jezusowi i zaczęłam modlić się jeszcze więcej. Oczywiście nie zniknęło wszystko nagle, nie , nie zrobiło się lepiej, nie przestałam odczuwać tych skutków ubocznych i nie przestałam przeżywać kolejnych nieudanych cykli. Po prostu jest mi łatwiej, tylko troszkę łatwiej, ale czuję, że Bóg mnie kocha i prowadzi, więc nic złego na pewno się nie stanie. Zaczęłam dostrzegać moją rodzinę, czuć, że muszę skupić się też na innych sprawach a nie tylko na leczeniu. Jeśli moje nawrócenie spowodowane niepłodnością pomoże komukolwiek się nawrócić, to właśnie będzie moje cierpienie z sensem.
Piszę nieskładnie, ale wiążą się z tym wszystkim ogromne emocje. Tak, płaczę przy tym. Ale nie jest to już ogromna czarna rozpacz. To jest wzruszenie.
czwartek, 7 maja 2015
Jak to się zaczęło
Z niepłodnością walczę już dwa lata. Stwierdzono u mnie PCOS, które nie pozwala mi zajść w zdrową ciążę.
Na początku stwierdzono hiperprolaktynemię. Miałam wysokie wyniki prolaktyny, bóle piersi, mlekotok. Dostawałam castagnus, który w niczym nie pomógł. Po kilku miesiącach zaczęła się przygoda z bromergonem. Pisze przygoda, bo trwało to chwilę. Jak prolaktyna spadła to lekarz kazał odstawić. Oczywiście po kilku miesiącach poziom prolaktyny skoczył jeszcze bardziej. Kolejny lekarz dał bromergon i już tak zostało. Nie mogę powiedzieć, że się z tym lekiem zaprzyjaźniłam, ale po 1,5 roku brania nie odczuwam już skutków ubocznych. Pierwszy miesiąc był tragiczny, wymioty w nocy, okropne samopoczucie. Na szczęście organizm przyzwyczał się.
Kolejny lek, jaki doszedł do mojego "stałego zestawu" to duphaston. Podobno miał wydłużyć mi cykle, bo były za krótkie. Teraz biorę go z powodu stymulacji.
Na takim cyklu z bromergonem i duphastonem udało mi się zajść w ciążę. Niestety, radość nie trwała długo. Poronienie. Temu poświęcę kiedyś osobny post. Po poronieniu dokładne badania hormonalne wykazały PCOS.
Teraz kilka miesięcy stymulacji letrozolem. Ładna reakcja jajników, piękne pęcherzyki. Oczywiście żeby nie było tak różowo, okazało się, że jest problem z ich pękaniem. Kolejny lek - zastrzyk ovitrelle. Pękają, nie wszystkie, ale ciąży i tak nie ma.
I tak po krótce wygląda moja historia zmagania się od strony farmakologicznej. Jeśli chciałabym dokładnie opisywać to wszystko od strony psychicznej, zajęłoby to o wiele więcej miejsca i czasu. Każda kobieta z niepłodnością zna to bardzo dobrze.
wtorek, 5 maja 2015
Początek
Nadzieja umiera ostatnia.
Nie trać nigdy nadziei.
Czekanie jest nadzieją.
Tak mówią. Mówią też, że nadzieja jest matką głupich. Ale ja ją mam.
Będzie to blog o nadziei. Z nadzieją związany. Z nadzieją na wyleczenie niepłodności, która zagościła w naszym życiu. Nadzieją na to, że uda się ją pokonać, czy poprzez leczenie czy poprzez adopcję, zobaczymy jak tym wszystkim pokieruje Pan Bóg.
Nie trać nigdy nadziei.
Czekanie jest nadzieją.
Tak mówią. Mówią też, że nadzieja jest matką głupich. Ale ja ją mam.
Będzie to blog o nadziei. Z nadzieją związany. Z nadzieją na wyleczenie niepłodności, która zagościła w naszym życiu. Nadzieją na to, że uda się ją pokonać, czy poprzez leczenie czy poprzez adopcję, zobaczymy jak tym wszystkim pokieruje Pan Bóg.
Subskrybuj:
Posty (Atom)